Dzień rozpoczął się od twardych negocjacji z natrętnymi właścicielami becaków. Becak (wym. beczak) to nazwa tutejszej rikszy – rowerowej, albo motorkowej, z siedzeniami dla dwóch indonezyjskich chudzielców. Krisss i Fiodor wcisnęli się do niej z najwyższym trudem, wzbudzając radosny rechot reszty wycieczki. Solidnie wygięta oś i bardzo niesymetryczne kółka świadczyły o tym, że cała konstrukcja ledwo zipie. Nie mówiąc już o rikszarzu, który z trudem wprawiał w ruch to cudo techniki transportowej. Żałowaliśmy go tylko przez chwilę, bo potem wraz z kolegą zaczął realizować swój chytry plan, proponując podwózkę na zakupy do szwagra z batikiem, szwagra z rzeźbami, szwagra z gruzem, szwagra z badziewiem... Niezależnie od tego, czy jesteś w Indonezji, Tajlandii, czy Wietnamie – modus operandi rikszarzy, tuk-tukowców i innych lokalnych kombinatorów jest wszędzie taki sam. Wytrzymaliśmy wizytę w warsztacie z batikiem, a potem stanowczo wymusiliśmy na naszych przedsiębiorczych becakowcach realizację naszego planu podróży. Panowie podwieźli wycieczkę pod pałac sułtana i pałac na wodzie, a potem zostali odprawieni i odjechali w niesławie. Po przygodzie z rikszarzami wolimy dobrze chodzić, niż byle jak jechać.
Tymczasem zwiedzamy Kraton, czyli pałac sułtana Yogyakarty. Opisywany jako miejsce z pułapu „must see”, na nas sprawił umiarkowanie podniecające wrażenie. Składa się on z dziesiątków parterowych pawilonów, podwórek, labiryntu przejść, zaniedbanych trawników i alejek wysypanych brudnym żwirkiem. Całość kompozycji tchnie lekkim nieładem i brakiem gospodarskiej ręki. Podobnie wygląda położony nieopodal pałac na wodzie, z wielkimi fontannami w patiach. Wracamy piechotką do centrum Yogya, oglądając okoliczne wystawy i szukając jakiejś przyzwoitej restauracji. Poszukiwania długo nie dają pożądanego efektu, a wycieczkowe głodomory ostatecznie kończą w McDonald'sie, objadając się wykwintnymi hamburgerami, frytkami i innymi korporacyjnymi paskudztwami. Potem włóczą się po Jl. Malioboro w poszukiwaniu walizki, ponieważ jej poprzedniczka nie wytrzymała trudów transferu z Rzymu do Dżakarty. Awaria stelaża spowodowała ogólną walizkową sepsę – w ciągu dwóch dni naderwały się uchwyty, rozjechały kółka, a całość upodobniła się do worka z gruzem. Kupujemy wreszcie porządnego czterokółkowego presidenta z metalowym stelażem i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, uciekając przed wieczornym deszczem, powracamy do naszego hotelu. Potem jeszcze tylko od dawna obiecywana kąpiel w hotelowym basenie, połączona z pokazem możliwości Krisssowego aparatu do zdjęć podwodnych i już wskakujemy do łóżek.
Uwagi praktyczne:
1. Noclegi w Yogya – ok. 150.000 IDR za dwójkę bez klimy; ok. 200.000 IRD z klimą.
2. Warto szukać noclegów poza ścisłym centrum Yogya. Taksówka na Jl. Malioboro kosztuje ok. 25.000 IRD.
3. Uwaga na rikszarzy – będą na Was polować oferując tanie przejazdy po mieście, a potem jeździcie przez kilka godzin od szwagra do szwagra, tracąc czas na zwiedzanie warsztatów z batikiem, rzeźbą i innymi zbędnymi gadżetami. Po takim maratonie macie dosyć wszystkiego, a na koniec niekoniecznie dotrzecie do wskazanego wcześniej celu podróży, bo za daleko, bo już późno, bo (zdaniem rikszarza) nie ma tam nic ciekawego do obejrzenia itp. itd.
4. Na wycieczkę do Borobudur i Prambanan jedźcie wynajętym busem z biura podróży. W porównaniu z ceną zwykłego autobusu nadpłacicie ok. 60.000 IRD na osobę, ale dowiozą was door-to-door: odbiór z hotelu, dojazd do Prambanan i Borobudur, wejściówki (biura podróży mają rabaty na bilety do obu świątyń), powrót do hotelu. Przy dużym samozaparciu można to wszystko zorganizować samemu, ale decyzja taka gwarantuje wam bieganie z ozorem na brodzie od rana do wieczora.
5. Jeśli planujecie wycieczkę na Bromo i Ijen – to również rozważcie pośrednictwo biura podróży. Broszurkowo – katalogowe ceny 3-dniowego pakietu (transport, nocleg w hotelach, dostawa do przystani promowej w Ketapang, bez jedzenia i wejściówek) kształtują się na poziomie 700.000 IDR, ale oczywiście podlegają one negocjacji. My zapłaciliśmy ostatecznie po 550.000 IDR za osobę, choć pewnie można było jeszcze potargować. Zastosowaliśmy prostą taktykę – najpierw popytaliśmy w biurach podróży, poprosiliśmy o discount, a potem jeszcze obniżyliśmy cenę, mówiąc recepcjoniście w hotelu, że mamy ofertę za 550.000, ale oczywiście możemy przystać na takie same warunki. Chłopina pomyślał, podrapał się w głowę, zadzwonił do szefa i po chwili dobiliśmy targu. Można oczywiście zorganizować taką podróż we własnym zakresie, ale jest ona dość skomplikowana logistycznie i nie uda się jej odbyć publicznym transportem w ciągu 3 dni.