Geoblog.pl    Pirx    Podróże    Indonezja 2013-2014    Na spotkanie ze smokiem z Komodo
Zwiń mapę
2013
15
gru

Na spotkanie ze smokiem z Komodo

 
Indonezja
Indonezja, Labuan Bajo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14072 km
 
Rankiem wędrujemy do portu, wsiadamy na wynajętą za pośrednictwem naszego gospodarza łódkę i płyniemy na Rincę – drugą co do wielkości wyspę w archipelagu Komodo. Za plecami pozostaje znajoma zatoka, a wokół jak w kalejdoskopie przesuwają się górzyste, pokryte soczystą zielenią skrawki lądu. Cały archipelag wygląda tak, jak sce­neria z „Parku Jurajskiego”. Morze jest spokojne, monotonię podróży przerywają wyskakujące z wody delfiny. Po dwóch godzinach dobijamy do przystani i w asyście strażnika wędrujemy do pobliskiej osady. Tam uiszczamy op­łatę za wstęp do parku narodowego i ruszamy w eskorcie dwóch strażników na spacer do wnętrza wyspy. Warany od­naj­du­ją się same – z daleka czują zapach jedzenia i przychodzą w pobliże ludzkich siedzib, by wylegiwać się jak koty w ocze­ki­waniu na darmowy posiłek. Strażnicy raczej ich nie karmią, by nie zatraciły umiejętności polowania, co i tak ich nie zniechęca. A może chodzi im o szczury, węże bądź inne zwierzaki, które żyją w symbiozie z homo sapiens? Pierw­szy jaszczur leży pod pobliskim drzewkiem, trzy inne rezydują przy stołówce. Fajne zwierzaki. Z po­zo­ru spo­koj­ne, ale potrafią atakować bez najmniejszego ostrzeżenia. Kontakt z ich śliną gwarantuje trzymiesięczny pobyt w szpi­talu. Na wyspach żyją też makaki, bawoły (widzieliśmy) i inna żmijowata gadzina (na szczęście nie widzieliśmy).

Tymczasem robimy pamiątkowe fotografie i ruszamy wgłąb wyspy. Po kilkuset metrach strażnicy pokazują nam jedno z miejsc lęgowych smoka z Komodo. Samice składają do 30 jaj w ziemnych norach i pilnują ich do czasu, aż wylęgną się młode. Zanim urosną – mogą stać się łatwym łupem dla zwierząt, na które same będą za jakiś czas polować, wobec czego większość dzieciństwa spędzają na drzewach. Nie najlepsza pogoda sprawia, że decydujemy się na najkrótszą, za to niezwykle widowiskową trasę. Szczęście uśmiecha się do nas już na początku. Na ścieżce wyleguje się warani maluch, wcale nie okazując spec­jal­nego niepokoju. Fotografujemy go przez dłuższą chwilę i omijając sze­rokim łukiem podążamy w górę, wychodząc na rozległą łąkę, przypominającą bieszczadzką połoninę. Wokół roz­cią­gają się panoramiczne widoki na inne wyspy archipelagu. W dole, między drzewami widzimy przełom jakiegoś więk­sze­go strumienia i brodzącego w nim bawoła. Zaczyna wściekle padać, co przyjmujemy z radością i ulgą. Deszcz przy­nosi przyjemną ochłodę, ale niemal na­tychmiast zmienia wiodącą ku osadzie ścieżkę w rwący potoczek. Jak to w życiu – jeden nierozważny krok i można nieźle zmo­czyć... ;) Brodzimy po kostki w wodzie koloru kawy z mlekiem, led­wie łapiemy pion na niemiłosiernie śliskiej trawie, tracąc bezpowrotnie artefakt i talizman całej wyprawy – Martinezowe klapki z „Biedronki”, w których zdeptał ca­łą południowo – wschodnią Azję. Zacne to obuwie nie wytrzymało przyś­pie­szonej rejterady w dół. Dopadamy wreszcie bam­busowo – palmowego zadaszenia i czekamy na poprawę pogody. Z odpowiedniego dystansu obserwujemy zna­jo­me „stołówkowe” warany, które porzuciły kryjówkę pod schodami i wy­pełzły na otwartą przestrzeń, zażywając desz­czowej kąpieli. Korzystamy z chwilowego przejaśnienia, przenosimy się do bufetu, spożywamy pyszszszną indo­chińs­ką zupkę – zalewajkę i wracamy na łódź. W drodze powrotnej snork­lu­jemy przy jednej z wysepek. Rafa koralowa mie­ni się kolorami żółci, czerwieni, brązu, pomiędzy fantazyjnymi ko­ra­low­cami pływają setki najprzeróżniejszych ry­bek.

Popołudnie spędzamy w bezsprzecznie najlepszej, a zarazem najgorzej zorganizowanej knajpie w mieście. Właściciel – Włoch otworzył ją 10 dni temu i... zderzył się boleśnie z potencjałem intelektualnym tubylczego personelu. Usied­liśmy przy jed­nym dużym stoliku, zamówiliśmy, co trzeba, odczekaliśmy swoje i wtedy się zaczęło... Na jedenaście osób tylko sześć ot­rzymało zamówione posiłki, reszta poszła do poprawki. Włoch miotał się, przepraszał, uspra­wied­li­wiał niekompe­ten­cję swoich podwładnych i zapraszał raz jeszcze. Ha! Wychodząc solennie obiecaliśmy, że na pewno wró­cimy. Je­dzenie było bowiem wyborne, a do gamoniowatych kelnerów zdążyliśmy już w tym kraju nieco przy­wyk­nąć. ;)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 43 wpisy43 4 komentarze4 31 zdjęć31 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
04.12.2013 - 08.01.2014
 
 
24.11.2010 - 21.11.2013