Rankiem ponownie zjawił się znajomy pielęgniarz, obejrzał Fiodora i z wyraźnym zadowoleniem stwierdził, że opuchlizna zmalała. Sugerował jednak czujność i natychmiastowy kontakt z lekarzem, gdyby jego stan się pogorszył. A najbardziej zaskakujące było to, że za całą swoją empatię i troskę nie oczekiwał jakiejkolwiek zapłaty! :) Czy coś takiego byłoby w ogóle możliwe w polskim NFZ-ecie?
Po wykwintnym śniadaniu (który to już omlet z rzędu! :) zapakowaliśmy się do busa, zrobiliśmy ostatnie sprawunki, zakupiliśmy przez Internet bilety lotnicze z Ende do Denpasar na Bali i ruszyliśmy w drogę. Podróżowaliśmy Transflores Highway – główną magistralą drogową tej górzystej wyspy. Droga o szerokości i jakości sfatygowanej osiedlówy meandrowała nad przepaściami, co chwilę wznosiła się i opadała, a ukształtowanie terenu nie pozwalało na rozwinięcie prędkości większej, niż 30 kilometrów na godzinę. Wyjątkowo niebezpiecznie wyglądały zwieszające się nad naszymi głowami skarpy z gliny, ziemi, żwiru i kamieni. Każdy gwałtowniejszy opad deszczu sprawia, że spływają z nich potoki błota i osuwają się większe, czy mniejsze głazy. Zbocza gór porasta dzika dżungla, a korzenie drzew dodatkowo destabilizują kruchą równowagę zboczy. Ich właściwe zabezpieczenie byłoby niezmiernie kosztowne, o ile w ogóle możliwe. Po drodze minęliśmy Ruteng – dziurę pośrodku ryżowisk, zabudowaną biedadomkami z bambusa i zardzewiałej blachy falistej. Okazuje się, że właśnie tu mieszka na co dzień nasz kierowca, któremu na czas podróży nadaliśmy swojsko brzmiącą ksywkę „Józek”. Józek nie mówi po angielsku, więc porozumiewamy się z nim na migi. Wykonuje swoją pracę bardzo rzetelnie. Jest przy tym sympatyczny, dba o czystość w pojeździe, pomaga w znalezieniu hotelu, czy restauracji. Monotonię podróży po interiorze przerywają chwile na tankowanie, drobne zakupy, czy rozprostowanie kości. Późnym wieczorem docieramy do Bajawy – sporego miasteczka w środkowej części Flores. Nie jest to optymalny moment na efektywne negocjacje cenowe, więc szybko wybieramy względnie tani, choć niekoniecznie szykowny hostel i zmykamy do łóżek.
Na koniec dnia urzekła mnie instalacja wodno – kanalizacyjna w hotelowym pokoju. Jak myjesz zęby w umywalce, która nie wiedzieć czemu znajduje się w sypialni, to nikt inny nie może siedzieć w oddzielonym cienką ścianką kiblu, bo cała zawartość umywalki uroczo rozpryskuje się na jego nogach. Proszę mi wierzyć, że tak właśnie ma być, ponieważ jakaś genialna, indonezyjska złota rączka przeprowadziła rurę przez ścianę i... zapomniała przyłączyć ją do kanalizacji.