Po śniadanku z zestawem obowiązkowym nr 3 (omlecik i sałatka owocowa) pakujemy graty do busa i zanurzamy się we floresowy interior. Podróż mija szybko – za oknem jak w kalejdoskopie przesuwają się porośnięte dżunglą góry, w oddali czasami prześwitują skrawki wybrzeża. Tropikalna zieleń skrywa zabiedzone wioski z bambusa i zardzewiałej blachy falistej, w których czas zatrzymał się przed wiekami. Po czterech godzinach wracamy na Transflores „highway” i wartko zmierzamy w kierunku Ende – prawdziwej cywilizacji w tej części wyspy. Na miejscu kluczymy przez chwilę po centrum w poszukiwaniu względnie higienicznej jadłodajni i spożywamy zasłużony obiad. Pytam w pobliskim oddziale banku o bankomat, a facet do mnie „Sorrry misterrr, at the airport only”. Skoro na lotnisku – myślę sobie po europejsku – to pewnie daleko stąd. Trzeba będzie na parę dni przystopować wydatki, bo kończy się gotówka, a tam, gdzie się wybieramy plastikowe pieniądze wywołują co najwyżej wzruszenie ramion. Później okazuje się, że ten ich „airport” mieści się 200 metrów dalej, a pas startowy przecina drogę do sąsiedniej wioski. Nikomu nie chce się chodzić naokoło, więc wszyscy gromadnie pielgrzymują przez dziury w płocie w poprzek pasa, a lotniskowe security siedzi sobie przed terminalem na służbowym zydelku i leniwie przygląda się wioskowym pielgrzymkom. Pomiędzy nimi od czasu do czasu startują i lądują samoloty. Nikt się z tego powodu specjalnie nie napina. Ot – lokalny wkład w procedury bezpieczeństwa ruchu lotniczego. :)
Skoro już o tym mowa – to warto zwrócić uwagę P.T. Czytelników na kwestię podróży wewnątrz archipelagu. O ile kolej występuje wyłącznie na Jawie i Sumatrze, to pozostała część kraju skazana jest na transport drogowy, wspomagany gęstą siatką połączeń lotniczych. Pomiędzy głównymi wyspami regularnie kursują promy. W miejscach uczęszczanych przez turystów popularne są szybkie łodzie motorowe, pokonujące dość znaczne odległości w stosunkowo krótkim czasie. Niekwestionowanym królem długich dystansów pozostaje jednak samolot. Jakość i cena usług lotniczych jest bardzo zróżnicowana. Flagowa Garuda Indonesia należy do najlepszych linii lotniczych świata i w pełni zasługuje na swoje cztery gwiazdki w rankingu Skytrax. To tyle samo, co np. Lufthansa, czy British Airways, podczas gdy nasz rodzimy nieLOT, czy inne murzyńskie Alitalie mają zaledwie status trzygwiazdkowy. Jak wiemy, jedna jaskółka wiosny nie czyni i to ludowe porzekadło doskonale pasuje do rynku usług lotniczych w tym egzotycznym kraju. Poza Garudą funkcjonują dziesiątki innych przewoźników, wśród których prym wiodą Merpati Nussantara (sfatygowane samoloty poklejone taśmą) i Lion (podobnie). Ze względów bezpieczeństwa żadna z tych linii (oczywiście za wyjątkiem Garudy) nie ma prawa lądować na terytorium Unii Europejskiej... My dwukrotnie testowaliśmy Merpati i wciąż żyjemy, więc chyba nie jest aż tak źle... :)
Na razie jednak opuszczamy Ende i kierujemy się dalej na wschód, ku miejscowości Moni, leżącej u podnóży wulkanu Kelimutu. Trakt przeciska się nad malowniczymi przepaściami, nad naszymi głowami zwieszają się zbocza gór. Zaczyna paskudnie padać. Drogą płyną szarobrązowe potoki brudnej wody, ze skarp osuwają się kamienie i lawiny błota. Co chwilę stajemy w tworzących się korkach, deszcz nie daje za wygraną, zbocza gór nasiąkają wodą, pojawiają się coraz większe osuwiska... Robi się niebezpiecznie. Czas stąd zmykać! Nasz Józek doskonale wyczuwa ryzyko. Zawzięcie kluczy pomiędzy tarasującymi drogę pojazdami, wygrywając na klaksonie całe symfonie ponagleń i ostrzeżeń. Po dłuższej chwili ulga – minęliśmy najbardziej zagrożony odcinek, zjeżdżamy z przełęczy w dolinę. Zza rzedniejących chmur wygląda słońce, na zboczach wulkanu pojawiają się ryżowe tarasy, wyrwane z objęć dzikiej dżungli. Mijamy strumień z małym wodospadem, który służy za łaźnię i pralnię mieszkańcom pobliskiej wioski. Błądząc na pozbawionych oznaczeń skrzyżowaniach docieramy w końcu do Moni, gdzie zalegamy na noc przed porannym atakiem na Kelimutu. Gospodarz w porozumieniu z Józkiem namierza nasze pranie, które powinno dotrzeć na miejsce nocnym autobusem z Ende.