Balijscy bogowie z uporem odmawiają współpracy w dziedzinie meteorologii. Od samego rana niebo płacze – czasem rzęsiście, rzadziej metodą kropelkowania. Wałęsamy się po Kucie razem i w podgrupach. Miasto stanowi Mekkę dla australijskich karków i wszelkiej maści obieżyświatów. Mają tu KFC, McDonald'sa, Burger Kinga, Hard Rock Cafe, Hiltona, drogie butiki, Sunset Boulevard i diabli wiedzą, co jeszcze. Idealne miejsce dla tych, którzy chcą poleżeć na plaży, dobrze zjeść i poszaleć w nightclubach. Wystarczy jednak wejść w boczne uliczki, by odnaleźć prawdziwą, indonezyjską tożsamość tego miasta. Jej wyznacznikiem są więcej niż skromne domostwa z jedną izdebką, w której na co dzień koczuje kilku – kilkunastu członków rodziny i biedastacje benzynowe z butelkami paliwa, wystawionymi na koślawych stelażach. Jeśli już o tym mowa, to przygniecionym akcyzowym walcem Europejczykom Indonezja jawi się jako paliwowe eldorado. Litr 92-oktanowej benzyny klasy premium (lepszej chyba nie ma) na stacjach państwowego monopolisty „Pertamina” kosztuje 5.500 „szmaciaków”, czyli ok. 1,5 zł (u pośrednika na stelażu jego cena wzrasta do ok. 6.500). Każdy dystrybutor na stacji benzynowej jest obsługiwany przez innego pracownika; z reguły pracę tę wykonują kobiety. Podczas podróży ani razu nie napotkaliśmy stacji całkowicie bądź częściowo samoobsługowej.
Tymczasem deszcz nie odpuszcza. Mimo to walczymy, docierając wieczorem do pomnika Ground Zero, upamiętniającego zamach terrorystyczny z 2002r. W jednym z kultowych klubów w centrum Kuty eksplodował ładunek, podrzucony przez zamachowców w niewielkim plecaku. Poranieni i spanikowani ludzie uciekli na ulicę z płonącego budynku wprost w objęcia śmierci. Kilka minut później w powietrze wyleciała zaparkowana nieopodal furgonetka, wypełniona po brzegi materiałem wybuchowym. W zamachu zginęły 202 osoby, wśród nich dziennikarka „Gazety Wyborczej” Beata Pawlak. Na monumencie umieszczono nazwiska wszystkich ofiar tej tragedii. Poruszające miejsce...