„A po nocy przychodzi dzień... A po burzy spokój...” Tiaaa... Niestety chyba tylko w piosence Budki Suflera! W balijskim realu wygląda to zupełnie inaczej. Leje rano, w południe i wieczorem. Kolejny deszczowy dzień odbiera wszelką motywację do zwiedzania bliższej, czy dalszej okolicy. Spacerujemy bez konkretnego celu po mieście, odwiedzamy McDonald'sa, centrum handlowe z pamiątkami, przekonujemy się, czemu służą tak wysokie chodniki, wystające na 40-50 cm ponad poziom jezdni. Zdrowy, przeciętnie sprawny człowiek porusza się po nich z najwyższą trudnością, ponieważ co chwilę przecinają je niżej położone dojazdy do posesji. Nie ma szans na to, by prowadzić po nich wózek, czy jechać rowerem, bo nikt nie pomyślał o odpowiednio wyprofilowanych podjazdach. Inwalidzi, osoby starsze, czy zniedołężniałe nie mają szans na takim torze przeszkód. A jednak jest coś, co daje tym hardkorowym trotuarom przewagę nad naszymi deptakami dla mięczaków. Kiedy leje monsunowy deszcz i ulice zamieniają się w rwące rzeki, piesi mogą poruszać się po chodnikach względnie bezpiecznie, bez ryzyka kąpieli w brudnej deszczówce.