Ostatni dzień na Lomboku obfituje w przygody. Na dzień dobry rozpoznajemy okoliczne knajpki i sklepiki. Wokół dzicz, kupy śmieci, kurne chaty z bambusa, ale za to widoki, plaże, góry, palmy – pierwsza klasa! Śniadanie w ogromnej, kompletnie pustej sali serwuje nam sympatyczna kelnerka, która – o zgrozo! – potrafi pomylić się przyjmując dwa zamówienia. Jej gapiostwo sprawia, że składamy reklamację i w ramach rekompensaty zjadamy podwójne porcje, nie dokładając do interesu złamanego „szmaciaka”. Chwilę potem wynajmujemy wypaśne motorowerki po 4 USD dziennie od sztuki i śmigamy po okolicy, podziwiając piękne plaże, malownicze górki i podpatrując codzienne życie lokalsów. Sama procedura wynajmu urzeka prostotą. Właściciel motorka inkasuje kasiorkę, nie pytając nawet o paszport, czy miejsce pobytu. W „cywilizowanej” Polandii szybko nauczyłby się, że trzeba żądać sterty dokumentów, kaucji, kart kredytowych, poręczeń, ubezpieczeń i czego tam jeszcze :).
Południowy Lombok zdecydowanie warto polecić wszystkim, którzy chcieliby odpocząć z dala od turystycznej stonki. Region oferuje piękne plaże, malownicze klify i ten prowincjonalny autentyzm, którego próżno by szukać na sąsiedniej Bali. Dzień mija szybko. Pod wieczór odnajdujemy drogę do prawdziwej krajobrazowej bomby – szerokiej, piaszczystej plaży położonej nad turkusową zatoką, okoloną skalistymi klifami. Nad brzegiem morza przycupnęła mała rybacka wioska, której mieszkańcy patrzą na nas jak na przybyszów z innej planety. W gęstniejącym zmroku wracamy do Kuty, oddajemy motorki, pochłaniamy kolację i spotykamy się całą paką na pożegnalnym pifku. Jutro część ekipy rozpoczyna podróż do domu z krótkim postojem na Bali.